Arka Gdynia - Pogoń Szczecin 0:3 (Frączczak 35', 39', Matras 90')

Arka: Konrad Jałocha - Damian Zbozień, Dawid Sołdecki, Krzysztof Sobieraj, Adam Marciniak - Antoni Łukasiewicz (64' Marcin Warcholak), Dominik Hofbauer - Marcus da Silva, Mateusz Szwoch (57' Rafał Siemaszko), Miroslav Bożok - Dariusz Zjawiński (46' Paweł Abbott)
Pogoń: Dawid Kudła - Cornel Rapa, Jarosław Fojut, Sebastian Rudol, Ricardo Nunes - Rafał Murawski, Mateusz Matras - Spas Delew (90' Marcin Listkowski), Kamil Drygas, Adam Gyurcso (78' Mateusz Lewandowski) - Adam Frączczak (83' Łukasz Zwoliński)

Żółte kartki: Sołdecki, Bożok, Siemaszko, Marcus (Arka) - Nunes (Pogoń)

Dobre kilka minut po zakończeniu meczu piłkarze Arki Gdynia stali ze spuszczonymi głowami pod sektorem fanatyków Arki. To obrazek, od którego przez ostatni rok zdążyliśmy odwyknąć. Arka ze swojego stadionu uczyniła twierdzę, która nie padła pod nawet największym naporem rywala. Dziś było inaczej. Pogoni Szczecin wszystko przyszło łatwo, zdecydowanie zbyt łatwo. Arkowcy popełnili mnóstwo błędów w defensywie, ale równie wiele cierpkich słów można użyć wobec zawodników odpowiadających za ofensywę. Niestety na 9 dni przed derbami sytuacja w niczym nie przypomina tej z sierpnia, gdy Arka u siebie była postrachem całej ligi. Trenerzy mają przed sobą kilka nieprzespanych nocy, by poukładać zespół na dwa arcyważne mecze, pucharowy w Bytowie i ligowy z Lechią.

Pierwsze pół godziny zwiastowało, że kibice mogą nie doczekać się dzisiejszego popołudnia żadnej bramki. Ani Arka ani Pogoń nie chciały zaryzykować, wyczekując na ruch rywala. Niestety, wystarczyło jedno przyspieszenie "Portowców" i defensywa Arki całkowicie się pogubiła. W 35. minucie Rafał Murawski zwiódł zamachem Marcusa, dośrodkował w pole bramkowe, gdzie niezrozumiałą interwencją "popisał się" Adam Marciniak. Obrońca Arki, naciskany przez dwóch rywali, zachował się kompletnie irracjonalnie, zagrywając wbrew wszelkim kanonom futbolu piłkę do środka. Tam czyhał Adam Frączczak i mimo ofiarnej interwencji Dawida Sołdeckiego, wpakował piłkę do bramki. O ile pierwsze trafienie idzie ewidentnie na konto Adama, to za drugie odpowiada niemal pół drużyny. Najpierw Damian Zbozień stał zbyt daleko od Spasa Delewa, który mógł precyzyjnie posłać piłkę na głowę Mateusza Matrasa. Ten urwał się Marcusowi i przedłużył zagranie przed bramkę Arki. Dzieła zniszczenia znów dopełnił Frączczak, którego nabił źle interweniujący Konrad Jałocha. Chociaż Frączczak przez większość kariery grywał w linii obrony lub pomocy to w tej sytuacji zachował się jak rasowy napastnik i swoim zachowaniem wymusił błąd bramkarza. Niestety, taki grad ciosów skutecznie ogłuszył Arkowców, którzy niemal do końca meczu nie mogli złapać swojego rytmu gry.

O ile w obronie takich błędów można uniknąć i liczymy na większą koncentrację w derbach, o tyle bardziej złożonym problemem Arki jest gra w ofensywie. Trener Grzegorz Niciński znów postawił (oby po raz ostatni) na prawdopodobnie najgorzej grający ze sobą duet napastników świata Szwoch - Zjawiński. Obaj mają atuty, ale gdy wychodzą razem na boisko, te wszystkie walory chowają głęboko do kieszeni. Nijak nie umieją znaleźć wspólnego języka i trzynaście kolejek to chyba najwyższy czas na koniec tego nieudanego eksperymentu. Derby to nie jest moment, by liczyć, że "w końcu musi się udać". Nie, nie musi. Zwłaszcza, jeśli gołym okiem widać jak obaj są pod formą i męczą się na boisku.  Po przerwie Arka nie przeprowadziła może nie wiadomo jakiego szturmu na bramkę Pogoni, ale kilka akcji Pawła Abbotta i Rafała Siemaszki znamionowało, że obaj są w niezłej dyspozycji. Szansę na złapanie kontaktu mieliśmy w 73. minucie (ładny strzał Warcholaka) i tuż przed końcem 90. minuty, gdy prosto w bramkarza z trzech metrów trafił Zbozień. Kropkę nad i postawił w ostatniej akcji meczu Matras, wykorzystując kolejną asystę Arkowca, tym razem Warcholaka.

Przed nami 10 dni prawdy. Dowiemy się, czy nadal realne są nasze marzenia o wyjeździe na Stadion Narodowy i czy Arka pokaże charakter, a trenerzy pomysł na najważniejszy mecz w rundzie. Na dziś jest źle, ale rok temu Grzegorz Niciński wygrzebał zespół ze znacznie większego dołka, by nie rzec - dołu. Jeśli i teraz mu się uda, to chyba już żadne wyzwanie nie będzie mu straszne.