W sobotę pojawiła się oficjalna informacja, że Krzysztof Sobieraj sezon 2018/19 rozpocznie jako trener... Ogniwa Sopot. Nie chodzi o drużynę rugby, spokojnie. Władze trójmiejskiego kurortu w porozumieniu z takimi osobami jak pochodzący z Sopotu Tomasz Mazurkiewicz czy znany z pracy w Arce i AP Dąbrowa Sebastian Czajka reaktywowały ten zasłużony klub, który powstał z martwych po połączeniu z KP Sopot i Karlikowem. Długo szukano odpowiedniej osoby, która pociągnie A-klasowy wózek i wybór padł na "Sobiego". Nie ma co ukrywać, że decydującą rolę odegrał Mazurkiewicz. To on długo przekonywał, dzwonił, namawiał, aż w końcu Sobieraj podpisał umowę. Zaskoczenie? Na pewno. Po zakończeniu gry w piłkę, wieloletni kapitan Arki miał kilka propozycji, w tym bardzo konkretną z Raduni Stężyca. Władze beniaminka chciały jednak by pracę trenerską łączył z grą w piłką. Krzysiek chce się skupić już wyłącznie na "trenerce".

To prawda, miałem kilka propozycji z klubów 1., 2. i 3. ligi. Moja decyzja o zakończeniu gry w piłkę była jednak świadoma i przemyślana.  Czas na nowe wyzwania w roli trenera. Praca w szóstej lidze nie jest dla mnie żadną ujmą i się jej nie wstydzę. Jeśli będę rzetelnie pracował i osiągał dobre wyniki, na pewno kluby z wyższych lig zwrócą na mnie uwagę. Tomek Mazurkiewicz, z którym graliśmy w Arce, przedstawił mi ciekawy projekt odbudowy piłki w Sopocie. Wspierają go lokalni sponsorzy, władze kurortu i uznałem, że to dla mnie dobre miejsce by zacząć nowy rozdział w życiu zawodowym.

Ogniwo ma zostać solidnie dofinansowane, a celem jest jak najszybszy awans na szczebel III ligi. Wszystko fajnie, ale jednak mało kto wyobrażał sobie, że dla jednej z ikon Arki zabraknie miejsca w nowych strukturach naszego klubu. W majowym wywiadzie dla "Dziennika Bałtyckiego" Sobieraj podkreślał, że widzi swoją przyszłość w Arce. W międzyczasie jednak nasz klub mocną skręcił ku "opcji warszawskiej", a wraz z Sobierajem Arkę opuścili też wychowankowie Michał Marcjanik i Mateusz Szwoch. Dwóch ostatnich Arka zatrzymać nie umiała, Sobieraja zatrzymać nie chciała. Szatnia Arki w ciągu miesiąca straciła wiele ze swojej żółto-niebieskiej tożsamości. W głosie byłego kapitana Arki czuć  mocne rozgoryczenie.

Ostatnio jeden z piłkarzy, którzy odeszli z Arki żartował w smsie, że zawsze namawiałem naszych wychowanków by wiązali się z Arką na dłużej, a sam o siebie nie zadbałem. Cóż, widocznie jeszcze nie dojrzeliśmy do zachodnich standardów, gdzie wielkie kluby zatrzymują swoich wieloletnich piłkarzy po zakończeniu przez nich kariery. Z tego co wiem część zawodników rozmawiała z trenerem Smółką i z jego strony była chęć dołączenia mnie do sztabu, ale ktoś widocznie zadecydował inaczej.

Czy czuję żal?  I to bardzo duży. Dochodzą do mnie głosy, dlaczego nowym włodarzom Arki nie po drodze z Sobierajem. Nie będę zagłębiał się w szczegóły, bo są one absurdalne. ale jeśli padł argument o moich zbyt dobrych relacjach z kibicami, to szkoda mi tego nawet komentować. Przecież zawsze te moje dobre kontakty z kibicami pomagały gasić różne "pożary" w klubie, a nie je wzniecać. Arkę będę miał zawsze w sercu i zrobię wszystko, żeby tu wrócić w innej roli. Kto mnie zna ten wie, że jestem konsekwentny i to tylko kwestia czasu.

Podpytaliśmy w różnych miejscach o sytuacje, o których nie chciał mówić "Sobi" i faktycznie coś jest na rzeczy. Ostatnio bramkarz Arki Pavels Steinbors został wezwany na dywanik, by... tłumaczyć się z szalika. Tak, to nie żart. Od sezonu 18/19 bramkarz Arki wiesza w swojej świątyni szalik poświęcony Sobierajowi. Obaj się przyjaźnią i Łotysz w ten sposób chce oddać mu szacunek. Niestety nie spodobało się to władzom klubu, które zasugerowały mu zmianę szalika na... bardziej odpowiedni. W efekcie w poniedziałek do bramki "Gdyńskiego Supermana" powrócił szczęśliwy szal z poprzedniego sezonu. 

W niektórych miejscach pojawiły się też spekulacje, że miejsce szykowane dla Sobieraja zajął bardziej dyplomatyczny i ugodowy Antoni Łukasiewicz. Nasz były obrońca stanowczo jednak dementuje te pogłoski.

Na meczu z Jagiellonią podchodziły do mnie osoby, które dziwiły się, że pracę w Arce dostał Antek Łukasiewicz, a nie ja. Chciałbym podkreślić, że szanujemy się z Antkiem i nie mam do niego żadnych pretensji. Antek osiedlił się w Gdyni, dostał ofertę, przyjął ją i życzę mu w tej roli powodzenia. Na pewno jeśli do kogoś mogę mieć żal to nie do niego, ale do osób, które mnie w tej nowej układance pominęły.

Z niepokojem obserwujemy zmiany, które w ostatnich miesiącach stają się udziałem naszego klubu. Oczywiście trener ze swoim sztabem mają, mimo słabych wyników, wciąż nasze pełne wsparcie, ale nowe osoby w klubie takie jak Dominik Midak czy Piotr Włodarczyk muszą pamiętać, że Arka swój awans do ekstraklasy, Puchar Polski i wiele lat funkcjonowania zbudowała na określonych fundamentach. Niestety zaczyna być to powoli burzone. Od czterech lat w składzie Arki nie pojawił się żaden wychowanek, za to przychodzą i odchodzą przeciętni obcokrajowcy. Na ostatni mecz w Gdyni Arka wyszła z zaledwie trzema polskimi zawodnikami w wyjściowym składzie. To oczywiście żaden zarzut, ale pod warunkiem, że zawodnicy napływowi gwarantują jakość i wyniki. Na tę chwilę tego Arce brakuje. Odchodzą kolejni wychowankowie, odchodzą klubowe legendy. Jaki to sygnał dla młodzieży trenującej w Arce? W szatni przydałoby się również trochę charakteru, który pozwolił nam wygrać finał Pucharu Polski. Nie trzeba dodawać o kim mowa.